Piszę dla WNUCZYDEŁ

Moje zdjęcie
kobieta jakich miliony... .

piątek, 13 stycznia 2017

CYPEK

  • Śpisz? - zaszeptał Ksawery.
    Gdy nie chcesz się z rana narazić Mamie, najlepiej posłużyć się młodszym bratem. Tą prostą prawdę Ksawery odkrył już dawno.
    Wiadomo. W sobotę Mama miała nadzieję pospać dłużej, ale co zrobić, gdy sen się skończył i gdzieś poszedł? Oczywiście nie Mamie się skończył, tylko jej starszemu synowi.
    Bo Ksawery, (jak i mama) nie mógł zrozumieć, dlaczego, gdy trzeba wstawać rano do szkoły, to się chce spać, a gdy jest sobota, czy niedziela, to nie?
    I właśnie ten konflikt interesów, (mama śpi, a dzieci już nie), był powodem dla którego posłużenie się bratem było konieczne!
  • Śpisz? - tym razem Ksawery zaszeptał głośniej.
    Odpowiedziała mu cisza, więc wychylił się przez barierkę łóżka i spojrzał w dół.
    Piętrowe łóżko ma to do siebie, że ktoś śpi na górze a ktoś na dole.
    W tym temacie sprawa była jasna. Starszy na górze, młodszy na dole. I nie pomogły zapewnienia młodszego że nie spadnie z góry i że na placu zabaw nie po takich drabinkach się wspina. Przydział łóżek był nieodwołalny! Ksawery jako starszy śpi na piętrze, Cyprian jako młodszy na parterze.
  • Cyprian!- cisza.
    Brat spał w najlepsze. Nawet Strażak Sam, który wcisnął się w policzek, nie przeszkadzał. Ale czy ulubieniec może przeszkadzać? Nigdy!
    Gumowa żabka na nitce była niezawodna. Gotowa do użycia, zawsze pod ręką, a ściślej- pod poduszką.
    Straszenie brata nie było ulubionym zajęciem Ksawerego, tylko ostatecznością! Dzisiaj ma być taki fajny dzień, a oni śpią! Na dzisiaj zapowiedziane było grabienie liści na podwórku i zbieranie jabłek!
    Chłopiec nie potrzebował dużo czasu, by spuścić żabkę na łóżko brata. Widać, że dość często ćwiczył ten manewr. choć tym razem żaba nie utrafiła tam, gdzie miała trafić tzn. na poduszkę lecz trafiła na policzek śpiącego. zrobił to z dużą wprawą.
    - Ratunku!!!! Mamo!!! - w poranną ciszę wdarł się krzyk.
    Pobudka domowników stała się faktem.
  • Co się stało? Boli cię coś? Straszny sen miałeś? - dopytywała się zdenerwowana Mama, oglądając wystraszone dziecko.
  • Żaba!!! Tam!! Taka wielka!!! - zajęczał wystraszony Cyprian.
    - Przecież już ci mówiłam że tu nie ma żab!! Żaby nie żyją w pokojach i nie straszą dzieci.! Żaby żyją na łąkach i w bajorach, i gdzieś tam jeszcze, ale nie w pokojach i w łóżkach!!! Rozumiesz? Przejrzeliśmy wspólnie cały pokój i sam widziałeś, że nic nie było.
  • Ale była! Taka duża, zielona! Usiadła mi na buzi, a potem skoczyła na poduszkę! - zapewniał z płaczem Cyprian.
  • A może to była zaczarowana w żabkę księżniczka, co się w tobie zakochała? Zamiast uciekać trzeba było dać jej buziaka – zakpił z góry Ksawery.
    Nie spodobał się Cyprianowi pomysł całowania żaby, ale przestał chlipać a Strażak Sam zmienił miejsce pobytu i wylądował na głowie brata.
    - Ała! Mamo! On się rzuca Samem! - poskarżył się na brata Ksawery.
    - Skoro panowie już nie śpią, i widzę, że was energia rozpiera, to marsz do łazienki i nie chcę was słyszeć! A jeśli któremuś przyjdzie do głowy wyjadać pastę do zębów, to następnym razem zęby będzie czyścił solą!
  • Babcia opowiadała, że jej babcia myła zęby solą, bo nie było pasty – pochwalił się wiedzą w dziedzinie mycia zębów Ksawery.
  • To babcia babci też wyjadała pastę? - zdziwił się Cyprian.
  • Nie, nie wyjadała, bo nie było pasty – wyjaśnił bratu starszy brat.
  • To co wyjadała? - zdziwił się Cyprian,
  • A dlaczego miała wyjadać? - włączyła się do dyskusji Mama - Chłopcy? O czym wy rozmawiacie?
  • O soli i o zębach babci, co ich pastą nie czyściła – szybko wytłumaczył Cyprian.
  • To nie tak! Wszystko pokręciłeś! - zdenerwował się Ksawery - pastą Babcia zębów nie czyściła, bo nie miała pasty i dlatego czyściła solą. Rozumiesz?
  • To dlaczego nie kupiła? - zdziwił się chłopiec.
    - Nie kupiła, bo w sklepach nie było. Ludzie czyścili ząbki domowymi sposobami. Używali soli a czasem sody albo popiołu. Jak będziesz starszy, to w szkole będziesz się o tym uczył, a teraz marsz do mycia i nie chcę już słyszeć o żadnych zębach! Czy to Babcinych, czy waszych. Za 10 minut widzę was przy stole! Ubranych, umytych i z czystymi ząbkami! - zarządziła Mama i poszła do kuchni.
  • A mieliśmy nie mówić o zębach – mruknął Ksawery nakładając pastę na szczoteczkę.
  • Nie mówimy, prawda? To Mama mówiła, a to się nie liczy! - zaseplenił Cyprian, bo buzia pełna pasty jakoś nie chciała wyraźnie mówić.
  • Słyszałam! - dobiegł z kuchni głos Mamy, a z łazienki odpowiedziało jej tylko gulgotanie wody w buziach chłopców. Dobrze wiedzieli, że z Mamą lepiej za dużo nie dyskutować, bo kończyło się to nie najlepiej, i to nie dla Mamy, tylko dla nich!.
  • Ja nie chcę kul! Ja chcę płatki dziadka! - zaprotestował Cyprian widząc przed sobą pływające w mleku ciemne kulki.
  • A ja nie chcę płatków tylko kule – poinformował Ksawery.
    Mama spojrzała na chłopców, potem na miseczki, i po chwili kulki i płatki zmieniły właścicieli.
    Kukurydziane płatki zostały mianowane płatkami Dziadka przez Ksawerego, a to z tej przyczyny, że Dziadek smakoszem tych płatków był wielkim, a Ksawery nie mógł zapamiętać nazwy kukurydzanego smakołyku. Mianował więc je płatkami Dziadka -i tak już zostało, Cyprian zaś wynalazł nową nazwę dla kulek kukurydzianych nazywając je po prostu kulami.
    Oba produkty spożywcze cieszyły się w rodzinie dużym uznaniem i często gościły w jadłospisie. Mama co prawda nie byłą fanką takich śniadań, ale ulegała czasem i pozwalała na nie, zwłaszcza gdy poranne wstawanie się przedłużało i czasu na wyjście do szkoły było niewiele.
    Śniadanie o dziwo przeszło sprawnie i bez większych kłótni, jeśli nie liczyć wrzucania sobie nawzajem do misek i chrupek, i kul.
    - Kiedy Tata przyjedzie? - zapytał Mamę Cyprian.
    Mama spojrzała na zegarek i powiedziała
    - Za jakieś trzy godziny.
  • A to dużo czy mało? - dopytywał się Cyprian, który jeszcze nie znał się na zegarku, bo był trochę mały.
  • To nie dużo. Zdążycie posprzątać bałagan w pokoju, co to pozostał po waszych wczorajszych gwiezdnych wojnach. poskładacie gry i klocki na półki, i jak nic Tata dojedzie.
    Tata Ksawerego i Cypriana pracował za granicą i przyjeżdżał do domu tylko na weekendy. Chłopcy bardzo tęsknili za nim i z niecierpliwością czekali na jego powrót.
    Tata zawsze umiał pomóc Ksaweremu w budowaniu z ukochanych klocków lego najprzeróżniejszych statków powietrznych i samolotów, a Cyprian mógł liczyć na wspólne oglądanie kolejnego odcinka przygód Strażaka Sama. Doroboi.......
    Mama to Mama. Zawsze była obok, zawsze przy nich, a Tata, tak jakby od święta, więc chłopcy wykorzystywali ten czas z Tatą jak mogli.
    Już wczoraj zaplanowali, że zrywanie jabłek będzie z Tatą.
  • Ja będę zrywał jabłka z drzewa, a ty będziesz zbierał z ziemi te ,co pospadały – powiadomił brata Ksawery, upychając kolejną grę na półkę.
  • Dlaczego ty z drzewa, a ja z ziemi? - zapytał Cyprian spod łóżka, pod którym to właśnie leżał, usiłując wydobyć znajdujące się tam klocki.
  • Bo jesteś mały a ja duży. Ty nie sięgniesz do gałęzi na których są jabłka, a na drabinę rodzice się nie zgodzą – wyjaśnił bratu Ksawery.
  • Ja nie jestem mały, a ty nie jesteś duży! – odpowiedział Cyprian, rozcierając głowę, w którą się uderzył, wysuwając się spod łóżka.
  • A właśnie, że jesteś!
  • Nie, nie jestem!
  • Jesteś!
    Podniesione głosy chłopców zwróciły uwagę Mamy, która z kuchni zawołała;
  • Co to za kłótnie? Już posprzątane?
    Chłopcy umilkli.
  • My się nie kłócimy – zapewnił głośno Ksawery – my sprzątamy i rozmawiamy.
  • Tak, my rozmawiamy! - potwierdził Cyprian.
  • To rozmawiajcie, tylko może trochę ciszej, bo rozmawiam z Tatą, a wy go zagłuszacie – poprosiła Mama.
  • Tata przyjechał! - zawołał Cyprian i ruszył biegiem do kuchni.
    W kuchni była tylko Mama.
  • Rozmawiam z Tatą przez telefon – wyjaśniła rozczarowanemu chłopcu – już niedługo będzie – pocieszyła go, widząc jego zmartwioną minkę. Idź pomóż Bratu sprzątnąć.
    - Ale i tak nie jestem mały – powiedział ściszonym głosem Cyprian – a do gałęzi dostanę, bo mnie Tata podsadzi!O!
    - Będziecie zrywać na zmianę – powiedziała Mama, która pojawiła się w drzwiach – zbieranie z ziemi jest tak samo ważne jak zrywanie. Bo każde jabłuszko trzeba zebrać. I to na drzewie, i to co spadło na ziemię. Te z drzewa będą do zjedzenia, a z tych co same spadły, zrobimy konfitury.
  • A dlaczego te co wiszą to do jedzenia, a te co z ziemi to na konfitury? - spytał zaciekawiony Ksawery.
  • Bo gdy jabłuszko spada z gałęzi, to co robi? - spytała Mama.
  • Leży na ziemi – rezolutnie odpowiedział Ksawery.
  • I jakie ono jest? - dopytywała się Mama.
  • Spadnięte? - zapytał Cyprian.
  • Hahahahaah – zaśmiała się Mama – można tak powiedzieć. Spadnięte, bardzo często obite, więc nie może długo leżeć, bo zgnije. Dlatego użyjemy go szybciej i nie pozwolimy zgnić, tylko zrobimy pyszne konfitury do naleśników!
  • Hura!!!! Będą naleśniki! - zawołał zachwycony Cyprian.
  • Będą, ale nie dzisiaj – zapewniła Mama – dzisiaj będziemy tylko zbierać i rwać!
  • I oczywiście jeść, bo przecież lubimy jabłka! - powiedział ktoś z głębi mieszkania.
    - Tata! - zawołali chłopcy i pobiegli do Taty, który ze śmiechem przytulił Cypriana i po męsku podał rękę Ksaweremu. Wiadomo! Dzieci się przytulają, a mężczyźni podają sobie ręce!
    Choc nie zawsze tak bywa, bo czasami nawet i ci duzi chłopcy lądują w objęciach Taty, tak jak właśnie Ksawery. Chłopcy wreszcie doczekali się Taty!
    Gdy Mama postawiła obiad na stole, nikogo nie trzeba było namawiać do jedzenia. Nie wiadomo dlaczego, ale gdy Tata był w domu, chłopcy z obiadem załatwiali się szybko i nie było marudzenia. Nawet Cyprian, którego niekiedy trzeba było mocno namawiać do jedzenia, przy Tacie zjadał co mu na talerzu Mama przyniosła.
    Dzisiaj do obiadu zasiadała cała rodzina, więc jedzenie poszło sprawnie i gdy Mama z Tatą popijali poobiednią kawę, chłopcy z buziami przy szybie okiennej, spoglądali na podwórko, na którym czekały na sprzątnięcie kolorowe liście.
    Co roku, gdy już z klonu i dębu, które rosły tuż przy ogrodzeniu, pospadały liście, grabiono je na kupki, a potem pakowano do worków, po które przyjeżdżała wielka śmieciarka.
    Dzisiaj właśnie był ten dzień, na który Tata zaplanował porządki na podwórku, a więc i grabienie liści.
  • Tato, ja będę grabił liście na kupki, a Cyprian je pakował do worków, dobrze? - zaproponował Ksawery.
  • Ja będę grabił! - zaprotestował Cyprian, który z natury był przekorny, a z racji wieku uparty.
  • Nie! ja! - podniesionym głosem krzyknął Ksawery – ty jesteś za mały, a grabie za duże.
  • Mamo! On znowu mówi że jestem mały! - poskarżył się chłopiec – ja jestem duży, sama mówiłaś, że dużo urosłem!
  • Bo urosłeś – przytaknęła Mama – ale nie na tyle, by sobie poradzić z dużymi grabiami.
  • To ja wezmę te małe, te od piaskownicy – znalazł wyjście sprytny maluch.
  • Na razie nikt grabić nie będzie, bo zanim się za to zabierzemy, to trzeba pozbierać jabłka z ziemi – powiedział Tata – przecież jakbyście teraz zaczęli grabić liście, to jabłka by się dostały pod grabie i pokaleczyły, a tego nie chcemy, prawda?
    Chłopcy popatrzyli po sobie i zgodnie przyznali Tacie rację. Najpierw zbieranie, potem grabienie.
  • To ubierajcie się i idziemy- powiedziała Mama.
    Popołudniowe słoneczko łagodnie świeciło. Na dworze było ciepło, więc był to idealny dzień na jesienne porządki.
    Tego roku jesień była wyjątkowo ciepła i kolorowa. Wszędzie leżały liście, tworząc prawdziwy wielobarwny dywan.
    Chłopcy od razu znaleźli sobie zabawę i ze śmiechem obrzucali się liśćmi, które niczym deszcz, spadały im na głowy.
    Mama i Tata spoglądali na nich z uśmiechem i nawet stary Fafik, pies Babci i Dziadka, przyłączył się do zabawy, usiłując złapać spadające liście. Dzieciaki krzyczały, pies szczekał. chyba Mamie dosyć było tych akustycznych doznań, bo podniosła z ziemi koszyk i ruszyła w stronę jabłonki.
    Drzewko nie było duże, ale w tym roku owoców miało nad wyraz sporo. Jabłka były dosyć drobne, lecz bardzo smaczne. Miały też jeszcze jedną, bardzo ważną zaletę! Nie były niczym pryskane i można je było spokojnie zjadać ze skórką, która jak wiadomo, ma dużo witamin. Z takich owoców przetwory były smaczne bo naturalne, więc każde jabłko było na wagę smaku i zdrowia!
    Gdy chłopcy zobaczyli, że Mama zbiera jabłka, przerwali zabawę i podeszli do drzewka.
    - A gdzie są jabłka? - zdziwił się Cyprian – zjadłaś wszystkie?
    Faktycznie, Mama właśnie kończyła jeść jabłko, a pod drzewkiem widać było tylko ogromną kupę liści, które zwiał tu wiatr.
    - Tato! - zawołał Ksawery w stronę Taty, który przygotowywał grabie – Mama wyjadła wszystkie jabłka! Nic tu nie leży, a mieliśmy je zbierać.
  • To nie będzie dżemu? - zmartwił się Cyprian.
  • Nie dżemu tylko konfitury – poprawił Brata Brat.
  • To nie będzie?
  • Oczywiście że będzie – uspokoiła Cypriana Mama – lubię jabłka, ale aż tyle to nie mogłabym zjeść, a poza tym, jakby się panowie raczyli pochylić i przyjrzeć lepiej liściom, to by zauważyli, że jabłek w nich leży co niemiara! Starczy i na konfitury, i na kompoty.
    Chłopcy posłusznie kucnęli i wreszcie dostrzegli owoce, które przysypane liśćmi, stały się mało widoczne.
  • Więc jak już jesteście, to zabierzcie się za zbieranie. Tu jest koszyk. i każde jabłko wkładamy do koszyka. Kłaść ostrożnie i nie rzucać!
  • Bo będą spadnięte? - spytał Cyprian.
  • Właśnie – zaśmiała się Mama – będą spadnięte, a nie powinny.
  • I tak są, bo już spadły z drzewa – powiedział Ksawery.
  • To nie znaczy, że mamy je jeszcze bardziej obijać- upomniała go Mama wkładając kolejne, kolorowe jabłko do koszyka.
    Na chwilę zapadła cisza. Chłopcy rozgarniali liście i co raz odnajdowali kolejny „spadnięty” owoc.
  • O! Mam znowu jabłko! Jakie duże! - ucieszył się Ksawery pokazując wyjątkowo duży owoc.
  • Ja też mam – zameldował Cyprian, który za nic w świecie nie chciał być gorszy od brata.
    Wyglądało na to, że między braćmi zaczęła się jabłkowa rywalizacja. Raz po raz padała wiadomość o kolejnym, znaleziony jabłku. Chłopcom chyba się nawet to zajęcie spodobało, bo zbierali z wyraźnym zapałem.
  • Mamo? - dobiegło spod krzaka rdestu, pod który zapędził się Cyprian – czy jabłka chodzą?
  • Czy co chodzi? - zapytała Mama nie bardzo rozumiejąc pytanie.
  • Czy jabłka mają nogi? - uściślił pytanie Cyprian.
  • No coś ty! - pośpieszył z odpowiedzią Ksawery – owoce nie chodzą, bo nie mają nóg!
  • A nasze też ?- dopytywał się chłopiec.
  • Nasze i nie nasze! Wszystkie! Owoce nie chodzą i koniec! - zakończył dyskusję Ksawery i wrócił do zbierania.
    Przez chwilę była cisza.
  • Mamo! A liście chodzą? - Cyprian nie dawał za wygraną.
    Mama spojrzała w stronę syna. Ten siedział w kucki i patrzył na liście przed sobą.
  • Liście mogą co najwyżej fruwać, i to tylko wtedy, gdy spadają z drzewa i wiatr je poniesie. Liście nie chodzą, jabłka nie chodzą i to się nie zmienia. Zamiast zadawać takie pytania, zbieraj! - powiedział już trochę zniecierpliwiona Mama.
  • Ja zbieram, ale ono mi ucieka – zameldował trochę niepewnym głosem chłopiec.
  • Co ci znowu ucieka? - zdziwiła się Mama.
  • No jabłko!
  • Hahahahaha – zaczął się śmiać Ksawery – Cyprianowe jabłka mają nogi!!!
  • Bo mają!- płaczliwym głosem odpowiedział chłopiec.
    Jak mogli mu nie wierzyć! Przecież jabłko już kawałek odeszło, i odchodziło dalej, a na dodatek razem z kupką liści!
    Cyprian przyglądał się uważnie. Niewielkie, czerwonawe jabłuszko, otoczone kupką liści, przemieszczało się naprawdę. Nie szybko, wolno, ale przesuwało się i to nie w stronę jabłonki, ale w stronę kolczastego rdestu, który rósł tuż przy murze. Tam też leżało dużo liści, i wyglądało to tak, jakby liście z jabłkiem właśnie tam zmierzły.
    Najchętniej chłopiec zatrzymałby chodzący owoc, by pokazać że naprawdę go znalazł, ale trochę się bał. Może to jakieś jabłko kosmiczne albo zaczarowane?
  • Tato!!! - ktoś krzyknął tuż za plecami chłopca. Przestraszony Cyprian obejrzał się. Tuż za nim stał Ksawery ze wzrokiem wpatrzonym w wędrujące jabłko! - Tato! Mamo! Jabłko ucieka!!!
    Nie była to do końca prawda, bo w tym momencie nic się nie ruszało.
  • Czy wyście powariowali? - powiedziała Mama spoglądając na chłopców – Ksawery! Tobie też jabłka chodzą?
  • Ale Mamo! To jabłko naprawdę szło! Nie kłamię! - zapewniał Matkę chłopiec.
  • A nie mówiłem!!! - z zadowoleniem powiedział Cyprian – a wy mi nie wierzyliście! - dodał urażony.
  • Powariowali! Jak nie chcecie zbierać to powiedzcie, a nie wymyślacie takie cuda! Wstydzilibyście się – powiedziała Mama z naganą.
  • Co się dzieje? - zapytał Tata który właśnie podszedł zwabiony podniesionymi głosami dzieci.
  • Młodym znudziła się praca, więc wymyślili chodzące jabłko – wyjaśniła Mama chłopców.
    Tata spojrzał zdziwiony to na chłopców, to na żonę.
    Nie bardzo rozumiał o co chodzi, ale jedno było pewne. Jakiś konflikt zaistniał, więc trzeba go było rozwiązać!
  • Może najpierw wyjaśnicie mi, o co chodzi? Z tego co mówiliście, zrozumiałem, że jabłka wam uciekają, tak? - zwrócił się z pytaniem do żony.
  • Niech oni ci wyjaśniają – odpowiedziała – mnie nic nie ucieka.
  • Bo to było tak – zaczął Ksawery, ale w tym momencie przerwał mu Cyprian.
  • Ja powiem! To moje jabłko chodziło! I ono naprawdę chodziło i to razem z liściami! - opowiadał rozgorączkowany chłopiec.
  • Z liśćmi! Mówi się z liśćmi – poprawiła odruchowo Mama.
  • Też. Z liściami też – zgodził się natychmiast Cyprian – o tymi!
    Zrobił krok do przodu, przykucnął i patyczkiem dziobnął w jabłko leżące w kupce liści. Na to jabłko drgnęło, liście zaszeleściły i przesunęły się wolno o kilkanaście centymetrów.
  • O, znowu idzie! A nie mówiłem? Nie mówiłem? Liście i jabłka chodzą!!! A wy mi nie wierzyliście!!! - wykrzykiwał triumfalnie Cyprian zrywając się na równe nogi.
    Mama wydała cichy okrzyk zaskoczenia a Ksawery na wszelki wypadek cofnął się krok. Nie żeby się bał, o nie! Ale z daleka lepiej widać!
    Tylko Tata nic nie powiedział, podszedł bliżej, przykucnął, i delikatnie dotknął liści pod jabłkiem. Liście poruszyły się gwałtownie, jabłko poturlało się po nich i po chwili wszystko znieruchomiało.
  • Nic nie ruszajcie, zaraz wracam – powiedział Tata i odszedł w stronę domu.
    Chłopcy stali wpatrzeni w jabłko, które leżało nieruchomo, jak to jabłko. Mieli nadzieję, że za chwilę znowu się poruszy bo to fajnie mieć chodzące jabłko, ale ani liście nie miały ochoty na spacer, ani jabłko.
    Spojrzeli na Mamę, która miała dziwną minę. Czyżby wiedziała, dlaczego już nie chce iść?
  • Mamo, czemu ono nie idzie? Może się nas przestraszyło? - zapytał zmartwiony Cyprian.
  • Nie wiem – odpowiedziała Mama – najlepiej poczekajcie na Tatę, on na pewno będzie wiedział, jak to z tym wszystkim jest. O! Już idzie!
    Tata faktycznie już wracał. Na rękach miał duże rękawice. Te, których używał, gdy przycinał kolczaste rdesty. Ale przecież rdesty już przycięte, więc po co rękawice? - zastanawiali się chłopcy.
    Tata podszedł do już nieruchomych liści, wziął jabłko i podał je Cyprianowi. Chłopiec z uwagą oglądał je dokładnie.
  • Nie ma nóg – stwierdził rozczarowany i spojrzał na Tatę, który ostrożnie rozgarniał kupkę liści.
  • Jabłko nie ma, ale on ma – powiedział, pokazując to, co trzymał w dłoniach.
    A była to szara, kolczasta kula.
  • To jeż!!! - zawołał Ksawery – Cyprian, to jeż!!!!
  • Jeż? A czemu jabłko chodziło?- Cyprian nie bardzo rozumiał, co ma jeż do chodzącego jabłka.
  • To nie jabłko chodziło, tylko jeż chodził z jabłkiem na kolcach – wyjaśniła Mama. Kiedy kończy się jesień i ma przyjść zima, jeże jedzą bardzo dużo, by przytyć i przetrwać zimę. Jeżyki znajdują sobie stertę opadłych liści, zakopują się w niej i zasypiają aż do wiosny.
    Widać ten jeżyk właśnie znalazł sobie jabłuszko z naszej jabłonki i postanowił zrobić sobie z niego ucztę.
  • Coś mi się wydaje, że wybrał sobie na sypialnię tę stertę liści pod rdestem i tam właśnie tuptał z jabłuszkiem. Biedak nie wiedział, że i Cyprian miał ochotę na to samo jabłko – zaśmiał się Tata.
  • I co teraz będzie? - spytał Ksawery spoglądając na kolczastą kulkę w rękach Taty.
  • No właśnie, co będzie? - dołączył się z pytaniem Cyprian.
  • Mam pomysł – powiedziała Mama – skoro jeżykowi spodobał się nasz rdest i liście pod nim, to może po prostu zaniesiemy go tam, dosypiemy mu jeszcze trochę liści by miał cieplej. niech sobie u nas zimuje. Co wy na to?
  • Super! - zwołał zadowolony Ksawery – będziemy mieli własnego jeża!
  • On nie będzie nasz, będzie tylko naszym gościem – wyjaśniła chłopcu Mama.
  • A będziemy go mogli odwiedzać?- spytał Cyprian.
  • Najlepiej będzie jeżykowi, gdy zostawimy go w spokoju i pozwolimy mu spać. I tak będzie miał dobrze, bo będzie tu bezpieczny, a to najważniejsze. To co? Doniesiecie liści dla naszego gościa?
    Chłopcy z zapałem zabrali się do pracy i po chwili w kącie pod murem leżała wielka sterta liści, w którą Tata wsadził kolczastą kulkę a Ksawery zakrył otwór kolejną garścią liści.
  • A teraz kochani, kończymy zbieranie jabłek i zabieramy się za grabienie. - powiedział Tata podnosząc jabłko z ziemi.
  • A ty gdzie? Nie chodź tam, wystraszysz go. I tak miał sporo przeżyć – upomniał Tata Cypriana, który szedł w kierunku legowiska jeża.
  • Ja go nie straszę, ja mu tylko chcę oddać jabłuszko, co je sobie u nas znalazł. Ja sobie znajdę inne a to niech już będzie jego – wyjaśnił chłopiec wkładając jabłko w stertę liści- smacznego jeżyku -szepnął cicho.
    Sterta liści nie odpowiedziała, nie poruszyła się, nie zaszeleściła. Widać jeżyk już układał się do snu, więc chłopiec wycofał się cicho.
  • Wrócę tu na wiosnę, jak się obudzi – pomyślał chłopiec – może się z nami zaprzyjaźni i zechce zamieszkać tu na zawsze?
  • Ksawery!Jak go nazwiemy? - zapytał Cyprian podchodząc do brata.
  • Kogo? - zapytał zdziwiony Ksawery zagarniając grabiami kolejną kupkę liści.
  • Naszego jeżyka.
  • Mama mówiła, że on nie jest nasz. Że jest gościem – wyjaśnił Ksawery.
  • Ale możemy mu dać imię. Przecież to nie szkodzi, prawda? - przekonywał Cyprian.
    Ksawery zamyślił się. Chyba nie szkodzi. Gość też może się jakoś nazywać.
  • Imię mu nie zaszkodzi, tylko jakie? - zastanowił się na głos chłopiec – masz jakiś pomysł?
    Cyprian myślał, myślał, myślał...,.
  • Nie wiem – odpowiedział wyraźnie zmartwiony. Wiedział, że jeżyk imię powinien mieć, ale jakie, to już była sprawa trudniejsza.
  • Może Kulka? - zaproponował Ksawery – tak śmiesznie zwija się w kulkę.
  • Nie. To takie zwyczajne imię, a nasz jeżyk jest wyjątkowy i powinien nazywać się wyjątkowo – zapewnił Cyprian, choć tak do końca to sam nie wiedział dlaczego jest wyjątkowy. Wiedział jednak, że taki właśnie jest.
    Przez następny kwadrans padały różnie propozycje imion, ale gdy tylko podobało się Cyprianowi, to nie podobało Ksaweremu i na odwrót. Nie wiadomo, jak długo trwałyby te konsultacje gdyby nie Mama. Słysząc, że wymiana zdań zaczyna się zaostrzać i że do kompromisu w temacie jeżowego imienia raczej nie dojdzie, postanowiła interweniować.
  • Chłopcy! Mam propozycję! - powiedziała, podchodząc do rozemocjonowanych braci – skoro to Cyprianowi uciekało jabłko na jeżyku, skoro to on go odkrył, to może zgodzicie się, żeby go nazwać od imienia znalazcy?
  • Ma się nazywać Cyprian? - z niedowierzaniem zapytał Ksawery.
  • Nie, ale podobnie. Moim zdaniem CypeK to całkiem ładne imię dla jeżyka, którego znalazł Cyprian. Co wy na to?
  • Ja chcę żeby był CypeK! - zapowiedział Cyprian, dumny, że jeżyk będzie nazywał się podobnie jak on i że stał się właśnie wielkim znalazcą.
    Ksawery milczał i Mama domyśliła się, że chłopcu jest trochę przykro. Pewnie też chciałby mieć swój udział w imieniu kolczastego gościa.
  • CypeK to imię składające się z kawałka imienia Cypriana i pierwszej litery imienia Ksawerego. K jest na końcu CypKa, ale to literka też bardzo ważna, bo kończąca słowo – wyjaśniła Mama – skoro jeżyk zechciał przywędrować do nas, więc niech nosi imię składające się z literek tworzących wasze imiona! Zgoda?
  • Zgoda!!!! - zawołali chłopcy i tak, w jesienne popołudnie, chłopcom niespodziewanie przybył jeszcze jeden znajomy. Jeżyk zwany CypeK.